Właśnie dobiegł końca ostatni dzień przez miesiącem postu Ramadan. Choć mieszkając w Macedonii z przyjemnością jeździłam do moich muzułmańskich znajomych na iftar i podobało mi się, kiedy budziłam się na dźwięk bębnów o świcie, po ponad dwóch latach przemieszkanych w Rajskiej dzielnicy w Stambule mówię bębnom i iftarom: dość.
Pisałam jakiś czas temu o tym, że praktyki codzienne związane z Ramadanem dla wielu osób paradoksalnie sprowadzają się do nadmiernej koncentracji na jedzeniu: nazwałam to wówczas „Ramadanowym Karnawałem„. Wszechobecne reklamy, ramadanowe promocje, publikacje menu na iftar w prasie codziennej (kilka dań i deser), itp., to oczywiście odpowiedź na kapitalizm: kupuj, konsumuj, jedz, wydawaj, na specjalne iftarowe daktyle, baklavy, künefe, sütlaçe. Wiele osób po upływie miesiąca postu z zaskoczeniem odkrywa, że przybrało na wadze, i zaraz po Bajramie obiecuje sobie dietę.
Świadomie wierzący – mam na myśli osoby, które praktykują religię jako ścieżkę duchowego rozwoju, a nie aśladownictwo tradycji – wiedzą, że iftar powinien być skromny, i że najważniejszymi elementami postu są: ofiara i współodczuwanie. Wstrzymywanie się od jedzenia i picia niezależnie od pogody ma zwrócić uwagę poszczących na głód, niedożywienie, cierpienie i ubóstwo, a nie jedynie służyć jako bilet wstępu do przyszłego raju. Fizycznie składaną ofiarą jest też zakat , jałmużna, czyli oddanie części majątku i pożywienia biednym. Jednak w praktyce nierzadko idea postu, czyli wstrzemięźliwość, umiarkowanie, hartowanie ducha, zdaje się obowiązywać jedynie do zachodu słońca, po którym post przeradza się w rozpasanie.
Oczywistym jest – nie tylko w Islamie – że religijne praktyki codzienne często sprowadzają się do odtwarzania tradycji: Boże Narodzenie i Wielkanoc w Polsce świętują takie osoby, które nie przekraczają wrót kościoła, ciesząc się z choinki i pisanek, a nie z tajemnicy pańskiej. Podobnie wśród Muzułmanów, wielu wierzących jest niepraktykujących, zna Islam kulturowo, ucząc się alfabetu arabskiego w szkole, by potem świętować Bajramy i Kandile. Jednak podczas gdy we wspomnianej Polsce poszczą w Wielki Post i piątki nieśmiałe jednostki, muzułmański miesiąc postu ogłaszany jest całemu światu: my, Muzułmanie, pościmy.
Paradoksalnie, muzułmańskie miesiąc postu w praktyce jest także świętowaniem, przeplatanym ze wspólnym czasowym wyrzeczeniem. W przeciwieństwie do chrześcijańskich zaleceń indywidualnego wyrzeczenia, bez zabaw hucznych, a więc w kontemplacji i w samotności, tradycja iftaru i sufuru sprowadza Ramadan do wspólnego kilkunastogodzinnego wyrzeczenia i wspólnego oczekiwania na wspólny posiłek. Wspólne cierpienie (post) i wspólne wybawienie (biesiada) pozwalają zacieśnić więzy rodzinne, grupowe, sąsiedzkie. Podczas kilkudziesięciu dni, zamiast długotrwałego wyobcowania, doświadcza się serii cierpień i wynagrodzeń, tym przyjemniejszym, że powodują uznanie społeczeństwa.
Przyczyną, dla której „mówię Ramadanowi: dość”, nie jest idea postu, ale panoptikon, który uruchamia się wtedy, kiedy mieszka się wśród muzułmańskiej tradycyjnej większości: a sąsiadka z góry to nie wstaje na iftar? W gorące noce lipca i sierpnia wiele rodzin na iftar i sufur zasiada na balkonach, lub przy szeroko otwartych oknach. Jeśli przejdziesz się wtedy ulicą, jedyne co usłszysz to chór sztućców, szklanek, talerzy, odgłosy spożywania. Na posiłek przed wschodem słońca mieszkańców mojej ulicy budzi bębniarz – niestety muzykiem na pewno nie jest – którego nie da się nie słyszeć. I o ile nie przeszkadzały mi bębny i trąbki na macedońskiej wsi, które zasze wiedziały, któe drogi omijać, a która ścieżka i który dom to muzułmańska przestrzeń, walenie w metalowy bęben o świcie w mieście przed każdymi drzwiami wywołuje we mnie odczucia przeciwne do tych, jakie powinien rozbudzać w ludziach czas postu.
Miasto, urban space, żyje innym życiem: zatłoczonym wielokształtnym, anonimowym. Nie mam na drzwiach ani krzyża, ani arabskich liter – żadnego z resztą nie chcę – a ulicę przed domem traktuję jako wspólną przestrzeń, po której mogą chodzić wierzący, niewierzący, muzułmanie, żydzi, scientolodzy. We wspólnej przestrzeni miasto ustala różne ograniczenia i prawa, których ostatnio w innych kontekstach zdaje się tak mocno bronić i przestrzegać. Zgodnie z prawem Ramadanowe hałasy są zabronione, jednak gmina, w której rządzi partia AKP, widzi inaczej.
Cytując wypowiedż burmistrza Stambułu, pana Hüseyina Avni Mutlu ” są napisane prawa, ale sędzia może dokonać sądu na podstawie niepisanego prawa i ogólnych zwyczajów społecznych.” Koniec, kropka. Jest Ramadan, pora uciekać.
Jeden komentarz na temat “Pora uciekać, bo Ramadan tuż tuż!”